Rozdział 1
Miało to miejsce jakieś trzy miesiące temu. Będąc na jednej z nielicznych w moim mieście, ale hucznych imprez postanowiłam oddalić się trochę od lekko już wstawionych tłumów aby odetchnąć. Mając słuchawki w uszach nie zwracałam uwagi na inne odgłosy. Patrząc na zegarek, który wybijał północ energicznie i oczywiście niezdarnie, odwróciłam się. Ku memu zdziwieniu czaiła się za mną grupka mężczyzn. Ich oczy były dziwnie przeniknięte krwią, a każdy z nich potężnie umięśniony, co było doskonale widoczne, bo mieli na sobie tylko spodnie. Wiedziałam, że chcą czegoś właśnie ode mnie, gdyż nikogo więcej nie było w pobliżu. Sparaliżowana strachem stałam nieruchomo, gdy zaczęli się do mnie zbliżać. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Po chwili już leżałam na ziemi, a oni – wtedy w moim mniemaniu – okładali mnie pięściami i drapali. Po pewnym czasie odeszli, a ja obolała próbowałam wstać, niestety na próżno.
Nie wiem ile czasu minęło zanim z powrotem odzyskałam przytomność. Niebo już się rozjaśniało. Chcąc upewnić się w jakim jestem stanie podparłam się na rękach, zaskoczona brakiem krwi na ubraniu zaczęłam wsłuchiwać się w dziwnie przyspieszony rytm serca. W mgnieniu oka znów pochłonęła mnie ciemność.
Odgłos karetki wyrwał mnie z błogiej nicości. Wokół pełno różnorakiej aparatury, było zagłuszone warkotem silnika. Przypięta pasami nie mogłam poruszyć ręką ani nogą. Parę osób krzątało się nade mną, wyłączając wszystkie urządzenia. Coś było nie tak. Nie minęła minuta, gdy zostałam tam sama. Ratownicy siedzieli z przodu.
– Możesz wyłączyć syreny, ona i tak nie żyje. – poinstruował jeden z nich. Mężczyzna go posłuchał.
– To raczej niespotykane, żeby ktoś mając zaledwie jakieś dwadzieścia lat zmarł na zawał. – na pewno mówili o mnie, nikt obok nie leżał. Przecież byłam przytomna, nic mi się nie zdawało. Więc o co chodzi?
– Może została pobita? – brawo, strzał w dziesiątkę. Ale na taką ripostę nie byłam przygotowana.
– To nie możliwe. Wdziałeś ją? Na ciele nie ma żadnych śladów pobicia, żadnych sińców ani krwi. Dopiero sekcja pokaże co jej się stało…
– Przepraszam! – ostatnie słowa zadziałały na mnie błyskawicznie. Zaskoczeni mężczyźni raptownie odwrócili się do tyłu. Patrzyli na mnie nie wiedząc co zrobić, zupełnie zapominając o tym, że karetka nadal była w ruchu. Przymknęłam oczy, gdy zobaczyłam zbliżające się światła furgonetki. W ułamku sekundy odczułam mocne zderzenie. Wszystko się uniosło, później opadło, a pasy utrzymujące mnie na noszach się poluzowały. Pojazd zaczął płonąć. Nie zastanawiając się długo wydostałam się z auta i uciekłam głęboko w las.
Rozdział 2
Dziwne, ale nic więcej z tej feralnej nocy, w sumie może i doby pamiętać nie chcę. Wtedy stałam się tym czym teraz jestem. Długo nie mogłam dojść do tego co właściwie miało miejsce.
Biegając po lesie, nie wiadomo skąd znalazłam się pod drzwiami swojego domu. Nie był zbyt duży, ani nie rzucał się w oczy z pobliskiej drogi. Jasno szary, jednopiętrowy, ogrodzony niskim, krzywo przyciętym żywopłotem. W sam raz dla małżeństwa z dwójką dzieci, tym bardziej, że jedno z nich studiowało i było w nim raptem raz w miesiącu. Jak zwykle padało, jak zwykle w tym miasteczku przesiąkniętym wilgocią. Valdez leżało na południowym wybrzeżu Alaski, które zamieszkiwało nieco ponad 4 tys. ludzi.
Przemoczona do suchej nitki chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Drzwi uderzyły z impetem o ścianę chociaż tylko ich dotknęłam. Droga wolna, znów nikogo nie ma. Ojciec w sklepie, matka w szkole. Nie było to dziwne o tej porze. Ruszyłam do pokoju, założyłam piżamę i usiadłam na łóżku. Teraz miałam czas by pomyśleć. Nie miałam pojęcia jak w tak krótkim czasie znalazłam się w domu, zwykły człowiek, jakby nie patrząc po dwóch wypadkach raczej nie przebiegł by kilkunastu kilometrów. A co dopiero ja, zbyt niezdarna na chodzenie, a co dopiero na bieganie. Nie wiedziałam tez czemu twierdzono, że nie żyję. Nagle znalazłam się w kuchni, a przede mną stał pies. Czułam od niego przyjemny zapach, taki słodki, trochę różany. Słyszałam bicie jego serca.
Po chwili zorientowałam się, że klęczę nad owczarkiem ubrudzonym krwią, nie dającym znaku życia. Rozglądnęłam się dookoła ciekawa kto mu to zrobił. Odskoczyłam na widok samej siebie w lustrze. Twarz miałam umazana krwią, a ciemno purpurowe oczy patrzyły pożądliwie. Sekundę później siedziałam już na łóżku, a głowa wydawała mi się cięższa niż zawsze. Natłok myśli był zdecydowanie zbyt silny by dojść do tego co się działo. Wtedy ujrzałam na jednej z półek w rogu pokoju książkę, która rozjaśniła mi wszystko. Książkę o wampirach. Pamiętałam każdy wers. O tym jak te istoty pragnęły krwi, że poruszają się z prędkością światła i nie tylko. Parę rzeczy się nie zgadzało. Ich przemiany były bolesne i trwały dość długo. Wyróżniali się także nieskazitelną urodą, czym raczej nie mogłam się pochwalić. Przecież to wszystko jakiś głupi żart. Może to była oznaka mojego poprzedniego wcielenia? Gdzie byłam komarem czy czymś podobnym? Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę.
Zdezorientowana ruszyłam do łazienki, aby znów przejrzeć się w lustrze. Moje krótkie, zazwyczaj sterczące, czarne włosy zastąpiły długie, lśniące i faliste. Oczy nadal purpurowo ciemne, a skóra bledsza od śniegu. Pełne czerwone usta uśmiechały się do mnie, ta kobieta uśmiechała się do mnie.
To zdecydowanie musiał być sen. Tylko głupi, fantazyjny, pozbawiony sensu sen…
– Charlotte! Co tu się stało!? – fala gorąca uderzyła mi do głowy, a za tajemniczym uśmieszkiem obnażyły się ostre, białe kły. Zapach ludzkiej krwi zaczął ściągać mnie na parter…
Rozdział 3
Niezwykle slodki zapach nie pozwalał zapomnieć o mojej żądzy. Drażnił gardło i nozdrza. Czułam go coraz bliżej, widocznie ojciec nie miał ochoty już dłużej czekać aż zejde. Rwało mnie by jak najprędzej się do niego dostać. Gdzieś tam, mała cząstka mnie mówiła, że to głupi pomysł. Przez to nadal stałam nieruchomo na środku pokoju. Pięści miałam tak mocno zaciśnięte, że paznokcie wbijały mi sie w dłoń.
Opór na klamce, coś trzeba zrobić, przecież gdy zobaczy mnie taka wystraszy się. W sumie nawet nie zdąży, bo najpierw się na niego rzucę.
Jakimś cudem przebiegłam przez pokój i wyskakując przez okno, działając pod wpływem impulsu, znów znalazłam się w lesie. Chwile czekałam nasłuchując jego reakcji. Wszedł, rozglądnął się i wyszedł. Wiedziałam, ze muszę zrobić coś z moim pragnieniem. Długo się nie zastanawiając ruszyłam przed siebie. Pod stopami czułam chłodne liście i ziemie, gdyż nie miałam butów. Mimo wielkiej prędkości nie miałam problemu z zauważeniem różnych szczegółów. Mogłam tez wszystko doskonale usłyszeć. Ćwierkanie ptaków i ich maleńkie serduszka bijące dość szybko. Nagle moja uwagę przykuł piękny zapach krwi. Nie mogłam się oprzeć. I tak już raz sobie odpuściłam, więc pobiegłam w jej kierunku. Nie musiałam długo szukać. Znalazłam go na środku polany, chodził ze strzelbom widocznie szukając jakiejś zwierzyny. Stałam na wprost niego, dzieliło nas dwadzieścia metrów. Spojrzał na mnie, a na twarzy malowało mu się zdziwienie. No tak, byłam w piżamie. Chociaż odległość powinna mi to utrudnić, dokładnie widziałam zieleń jego oczu i coś dziwnego, czego wcześniej nigdy nie widziałam. Numer. Na jego oczach malowała mi się liczba 12092015. Cóż, może ludzie tego po prostu nie dostrzegają.
Myśliwy nadal stał jak wmurowany, więc chcąc wreszcie zaspokoić swój głód rzuciłam się w jego stronę. Zapewne nie wiedział co chcę zrobić. Zanim cokolwiek powiedział było już po wszystkim. Jego krew była o wiele lepsza od krwi zwierzęcej i znacznie bardziej można było się nią nasycić. Pozostałości na twarzy wytarłam rękawem. Teraz trzeba było pomyśleć jak wrócić do domu i przy okazji nikogo nie zabić.
Przechodząc przez próg nie miałam żadnej pewności, ze będę umiała powstrzymać się przed atakiem. Na moje szczęście i reszty domowników tez – nikogo nie było. Owczarek również zniknął, pewnie ojciec coś z nim zrobił. Trochę szkoda psa, ale sam sobie zawinił, mógł trzymać się z dala ode mnie. W ręce wpadła mi miejska gazeta. Nagłówek na pierwszej stronie głosił, ze znów coś zaatakowało turystów. Co gorsza, ślad po nich ginął. Może to Ci sami na których ja wpadłam? Wtedy zauważyłam coś co tego dnia już widziałam. 12092015. Dziwne, ale była to dzisiejsza data. Może ten numer miał jakieś znaczenie? Może mają go ludzie, których ma zaatakować wampir?
Przemyślenia przerwał mi dźwięk telefonu.
– Słucham. – powiedziałam oschle, w tym momencie miałam co innego na głowie.
– Kto mówi? To ja Nathan.
– Charlotte przecież. Po co dzwonisz? – jeśli tylko można być bardziej oschłym, taka byłam. Relacja z bratem raczej nigdy nie była zbyt przyjazna.
– Dziwny masz głos… w każdym razie. Przekaż rodzicom, że będę w domu za dwa dni. Mamy przerwę w zajęciach.
– Jasne. – nie czekając na jego odpowiedź z powrotem odłożyłam słuchawkę. Tylko tego brakowało. Przy tym jak Nathan mnie drażnił, jeszcze trudniej będzie mi nad sobą panować.
Czarna